Od dawna zadaje sobie pytanie, oglądając brzydką sztukę i ją czyniąc, czy jest w ogóle możliwe stworzenie wizualnego odpowiednika obrzydliwego fragmentu rzeczywistości z uniknięciem estetyzowania. Już sam zamiar dokonania transpozycji realnego wycinka w artefakt powoduje pewne starania. Mimowolnie człowiek zaczyna zastanawiać się nad kadrem, kompozycją, kolorystyką, wielkością. Zwłaszcza, kiedy został dotknięty edukacją w akademii sztuk pięknych czy innej artystycznej. Zasady tam wpajane, mają właśnie niejako przygotowywać do skutecznego odrealniania. Nie da się potem z tego wyjść nijak. Może na tym polega różnica między sztuką a rzeczywistością, na tym, że ta pierwsza nadaje pewne bezpieczne ramy, wytwarza rodzaj niewidocznej lecz wyczuwalnej błony.
Podjęłam w tej kwestii pewien eksperyment. Zabieram ze sobą w miasto aparat i fotografuje rzeczy obrzydliwe. Nawet nie muszę specjalnie polować, wszędzie tego pod dostatkiem. Plamy krwi, moczu, brudne fragmenty ubrań, włosy, na wpół rozpadłe szczątki organiczne. Kiedy się na to natrafia, omija szerokim łukiem. Jednak zdjęcie, jakie by nie było, nie ma już takiej siły rażenia. Mało tego ono może być piękne, estetyczne, dekoracyjne wręcz. Zwłaszcza, że można je jeszcze poddać delikatnej obróbce w programie graficznym.
Taka zabawa kategoriami estetycznymi i tym co widać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz